niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 1

               Początek lata. Karolina przyjechała do Michała, swojego ulubionego kuzyna, z którym przyjaźniła się od dzieciństwa. Zaprosił ją na swoją działkę, która liczyła wiele hektarów ogromnego sadu. Uwielbiała tam przebywać, lecz przyjeżdżała tylko raz w roku, na dwa tygodnie wakacji.
                Miała gęste, blond włosy, które sięgały jej prawie do końca pleców, złote oczy i jasną karnację. Nie była wysoka, raczej przeciętna, miała sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Dziewiętnastolatka właśnie przygotowywała się na studia.
                Przyjechała o wiele wcześniej niż jej kuzyn, lecz widziała, gdzie jego rodzice przechowują klucze, dlatego weszła do jasnego, letniskowego domku z dużym tarasem, piętrem, prądem i bieżącą wodą. Nudziło jej się samej, więc postanowiła udać się na spacer po sadzie.
                Szła wśród delikatnego szumu liści, słońce miała za plecami. Nie wiedziała gdzie idzie, byle przed siebie, jednak zapamiętała, aby nie oddalać się za bardzo, gdyż może się zgubić. W sadzie panowała przyjemna cisza. Tak rzadko spotykana w tych czasach. Beztrosko obchodziła konary drzewa. Teraz już nie rosły zwykłe drzewa owocowe. Sad zmienił się na coś w rodzaju małego parku.




                Pomiędzy wyćwierkiwanymi nutami ptaków usłyszała inny dźwięk, podobny. Ktoś gwizdał. Wbijał się w rytm ptasich głosów i tworzył z nimi cudną piosenkę. Melodia była smutna, lecz od czasu do czasu weselsza. Poszła w stronę dźwięku. Przy jednym z drzewa zauważyła młodego chłopaka. Miał czarne włosy i brązowe oczy. Na sobie miał garnitur. Odpięta marynarka niedbale rozchodziła się na boki. Biała koszula, lekko pomięta, luźno przylegała do jego ciała. Czerwony krawat tworzył na jego szyi luźną pętlę.
                - Kim jesteś? To teren prywatny - oznajmiła nagle, a on przestał gwizdać.
                - Przychodzę tu każdego lata - odpowiedział nie spojrzawszy na nią.
                - Po co? - zainteresowała się.
                - Aby podziwiać piękno, jakie przybywa tu o tej porze - spojrzał na nią pięknymi, brązowymi oczyma.
                - Tak, sad o tej porze roku jest wspaniały. Tak tu cicho, tak spokojnie, tak pięknie. Nie to co w mieście, gdzie słychać tylko samochody i telewizor.
                - Nie lubisz technologii? - zdziwił się.
                - Nie. Jest ona zbyt rozwinięta, zbyt wciąga ludzi i nie wypuszcza ze swoich szponów. Chciałabym żyć w średniowieczu lub w starożytności - rozmarzyła się.
                - Ale masz rację, sad o tej porze jest naprawdę piękny - zmienił nagle temat.
                - Wiesz, że większość z tych drzew pamięta jeszcze starożytność?
                - Kto ci to powiedział? - w jego głosie było można usłyszeć niepokój.
                - Nikt, czuję to. To niezwykłe, ale wystarczy, że dotknę jakiejś rośliny, a wiem jak długo żyje.
                - Karolina! - usłyszeli donośny głos Michała.
                - Musisz już iść - odezwał się chłopak za jej plecami.
                Dziewczyna chciała odpowiedzieć „pa”, lecz gdy się odwróciła, nie było go tam. Zmarszczyła brwi, ale musiała już iść do Michała. Nie opowiedziała mu o chłopaku. Wiedziała, że jej kuzyn jest impulsywny i mógł przez cały dzień chodzić i szukać tego chłopaka. W najgorszym przypadku zrobić mu krzywdę. Najgorsze było to, że dziwnie łatwo się przed nim otworzyła, a przecież nie znała nawet jego imienia!
                Następnego dnia od rana byli na polu. Ale Karolina cały czas chodziła zamyślona. Myślała o tajemniczym chłopaku, którego spotkała. Jak to możliwe, że tak szybko zniknął? W jej głowie kłębiło się coraz więcej pytań tego rodzaju. Chłopak był owiany tajemnicą i podobało jej się to. Dziewczyna nie zwracała uwagi na słowa, które wypowiadał Michał.
                - Hej! Możesz się wreszcie obudzić! Cały dzień chodzisz zamyślona! - wypowiedział z wyrzutem.
                - Nie rozumiem, o co ci chodzi! To moje sprawy, o czym myślę i mam do tego prawo! Nie musisz od razu skakać do mnie! - rozzłościła się.
                - Tak. Tylko że to nie ja chodzę cały dzień zamyślony i nie słucham innych! Chodzisz pomiędzy drzewami jak obłąkana.
                - Odwal się ode mnie! To moja sprawa gdzie i kiedy chodzę, i jak się zachowuję! Mam dziewiętnaście lat, więc mogę!
                - Skoro tak, tak wynoś się! Idź szlajać się gdzie indziej! Nie mam ochoty widzieć cię już nigdy więcej! - poszedł w stronę domku.
                Karolina westchnęła i udała się w stronę przeciwną. Szła rozzłoszczona, nie mogła się rozluźnić. Od czasu do czasu mocno uderzyła butem w ziemię, a jej grudki odbijały się na wszystkie strony. Drzewa straciły swój dawny urok. Nie słyszała także kojącego śpiewu ptaków, nie czuła podmuchów wiatrów i nie widziała szeleszczących listków. Całe jej życie nagle straciło barwy. Stała się odporna na otaczające ją piękno. Myślała tylko o jednym - aby odejść jak najdalej stąd.
                W końcu zatrzymała się przy wielkim drzewie. Nie spojrzała w górę, tylko westchnęła spokojnie. Wtedy szara rzeczywistość przybrała barwy pięknej bajki. Znów słyszała ptaki, liście, wiatr. Oparłszy się o drzewo myślała na głos.
                - Może zbyt dużo czasu spędzamy ze sobą? Zaczęliśmy się już nudzić razem i dochodzi pomiędzy nami do coraz większych konfliktów. Zdarza się to coraz częściej i jest coraz groźniej. Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie, jak rozłączymy się na dłuższy czas. Tak, tak będzie najlepiej. Jutro zacznę się pakować. Wyjadę stąd - cichutko westchnęła. - Jak nie będzie mnie widział przez rok, to na następny będzie lepiej. 
                Jej serce znów ograną smutek. Zwróciła się w stronę swojego poprzedniego kierunku i dalej szła na oślep pomiędzy drzewami i kwiatami. Lecz nie wiedziała, że na tym samym drzewie, pomiędzy rozłożystymi gałęziami, stał chłopak. W milczeniu słuchał wszystkiego, co mówiła dziewczyna, a następnie patrzył, jak odchodzi. Najwidoczniej nie miał zamiaru ujawniać się. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy zeskoczył z drzewa. Dzisiejszego dnia miał na sobie elegancką kamizelkę bez rękawów, a pod spodem szarą koszulę. Koszula była podciągnięta pod same łokcie. Spodnie i buty były z garnituru.
                Karolina po dłuższym czasie zatrzymała się. Nie mogła wciąż iść do przodu. Wtedy podniosła wzrok z ziemi. Przed nią rozpostarł się widok, jakiego w całym swoim życiu jeszcze nie widziała. Płytki staw z czystą, błękitną wodą. Brzeg był obrośnięty zieloną trawą i w niektórych miejscach rosły pałki wodne i trzcina. W głębi lądu rosły klomby kwiatów. Wszystko to było otoczone ze wszystkich stron pagórkami, dlatego nie było można zauważyć tego wcześniej.
                Mocna woń kwiatów unosiła się w powietrzu i łączyła ze sobą, przez co powstawał przecudny i słodki zapach kwiatów. Nie było tam żadnych pszczół czy os, co było bardzo dziwne. Karolina podeszła do jednego z klombów. Gdy tylko zbliżyła sie do niego, w mig wyleciały stamtąd wielobarwne motyle. Obtoczyły ją dookoła i wzbiły się w błękitne niebo. Wyglądały jak sześciobarwna tęcza. Z podziwem patrzyła na to. Na jej jasnej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a oczy zabłysły podziwem. Lecz coś jeszcze bardziej przykuło jej uwagę. A otóż pomiędzy dwoma klombami, które rosły dość blisko siebie, rósł kwiat - sam, jeden. Jego zapach był intensywniejszy od pozostałych. Był to narcyz. O żółtych płatkach i białym środku. Dziewczyna położyła się na brzuchu, tuż przed nim. Patrzyła na jego wspaniały wygląd i delektowała się jego zapachem.
                Nagle, poczuła czyjąś obecność. Tuż za sobą, jakby pomału zbliżał się do niej i próbował ją dotknąć, a potem złapać. Gwałtownie odwróciła głowę, lecz nikogo tam nie zastała. Wstała. Kwiat przykuwał uwagę, lecz ciekawość stała się silniejsza od zachęty kwiatu. Karolina w oddali ujrzała jaskinię wydrążoną w skale. Znajdowała się ona w wodzie. Stanęła na brzegu, na wprost niej. Próbowała coś dojrzeć, lecz nie zdało się to. Było w niej za ciemno. Pomału poczęła wchodzić do wody. Nie przejmowała się mokrym ubraniem. Jest lato, szybko wyschnie. Gdy znalazła się na środku stawu, okazało się, że woda sięga jej do miednicy. Pomału ruszyła w stronę jaskini.
                W środku nie było nic nadzwyczajnego. Panowała zupełna ciemność, nic nie widziała. Tylko w sklepieniu znajdowała się okrągła dziura, która wpuszczała światło na środek jaskini. Stanęła tam. Zaczęła się rozglądać. W niektórych miejscach skały wychodziły na powierzchnię wody, a poza tym nic tam nie było. Lecz coś sprawiało, że stawała się niezwykła.
                Po paru minutach w jednym z końców jaskini ujrzała sylwetkę człowieka. Przymrużyła oczy, aby zobaczyć, kto to, lecz nic z tego. Oczy nie były przyzwyczajone do ciemności. Serce przyspieszyło. Postać stała nieruchomo, choć wiedziała, że żyje. Słyszała jej równy, głęboki oddech.
                - Kim jesteś? - zapytała w końcu.
                Odpowiedź nie padła. Spojrzała na wodę. Zaczęła ona lekko falować. Znaczyło to, że postać rusza się, podchodziła do niej, gdyż po pary krokach była pewna, że to mężczyzna. W końcu wszedł w światło. Chłopak z włosami odgarniętymi do tyłu staną na przeciwko niej.
                - Uch... To ty. Trochę mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą, a chłopak uśmiechnął się przelotnie.
                - Choć ze mną.
                - Gdzie?
                - Tam, gdzie nie ma technologii. Gdzie ludzie żyją w zgodzie z naturą. Tam, gdzie chciałaś mieszkać. Z dala od tego świata - wyciągnął do niej rękę i zrobił krok w przód, chciał ją złapać, ale ona cofnęła się.
                - Chyba żartujesz. Przecież ja cię nie znam. Skąd pomysł, że pójdę z tobą? Nie ma mowy. Jesteś szalony! - poczuła dym w powietrzu.
                - Chciałem po dobroci, ale nie pozostawiasz mi wyboru - odpowiedział poważnie.
                Gwałtownie ją złapał i przybliżył do siebie. Nachylił do tyłu jej górną część ciała i delikatnie oparł o swoją lewą dłoń. Karolina spojrzała mu w oczy, a potem nie była w stanie stawić mu oporu. Częściowo straciła panowanie nad sobą. On spokojnie patrzył jej w oczy i głaskał po policzku prawą ręką. Była przerażona, co się z nią dzieje? Nagle z jego dłoni zaczął sączyć się dym, biały dym. Postawił ją na nogi i wręczył jej kwiat - narcyz. Taki sam, jaki widziała pomiędzy dwoma klombami. Pachniał i przykuwał uwagę tak samo jak tamten. Chłopak stanął za nią. Lewą ręką złapał ją za bark, a prawą trzymał jej podbródek, unosząc go do góry, aby wdychała dym, który także wydobywał się z jego nosa. Dziewczyna posłusznie trzymała kwiat w dłoni i nie mając innego wyjścia, wdychała go.

                W końcu dłoń z kwiatem, którą trzymała na wysokości klatki piersiowej, opadła. Lecz kwiat wciąż w niej był. Obraz zaczynał jej się zamazywać. Nogi stały się miękkie, jak z waty. Jej ciało zaczynało być coraz cięższe, lekko się zachwiała. W pewnym momencie przestała czuć swój ciężar na nogach, poczuła także, że ktoś podnosi ją trzymając dłonie pod kolanami i na plecach. Krople wody głośno wpadały do wody stawu. Chłopak wziął ją na ręce. Nie chciała tego, lecz nie miała sił, aby się przeciwstawić. Była bezradna. Zamazany obraz stawał się bezbarwny, szary. Resztkami sił trzymała głowę i rękę z narcyzem w górze, drugą dłonią wsparła się o jego bark. W końcu z wycieńczenia kwiat delikatnie upadł na taflę wody, a potem ręka, niczym pozbawiona życia. Czuła ja zanurzone palca ochładza woda. Wciąż wdychała dym, którego było już znacznie mniej, lecz był. Wreszcie nie wytrzymała. Obraz znikł. Ciemno, cisza, pustka. Nie czuła nic - zemdlała. 

Przejdź do: 
-Rozdział poprzedni: Zapowiedź 
\-Rozdział następny: Rozdział 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Szablon by Impressole